Dawno dawno temu gdy istniała Czechosłowacja, jechałem kuszetką z koleżeństwem na Węgry, siłą rzeczy przez Czechosłowację. Dojeżdżamy do granicy, i wchodzi polski celnik i sprawdza paszporty, ja leżę na samej górze w łóżeczku, a światła są przygaszone, bo były zepsute. (Okna były na gwoździe zabite) Celnika widzę zatem z góry, sprawdza paszporty i wbija odpowiednią pieczątkę z data przekroczenia granicy. Odchodzi, czekamy zatem na celnika czeskiego i faktycznie zaraz się zjawia, mówi po czesku ale da się zrozumieć. Bardzo śmieszny język. bierze paszporty wpierw tych z dolnych łóżek, i nagle zaczyna krzyczeć: "Fałszywe, fałszerstwo, natychmiast ubierać się i wysiadać."Otwiera drzwi i woła wopistów, bierze paszport trzeciego, sytuacja jest taka sama. Z tym że wrzeszczy, coś o spisku, Zaczynam drżeć, gdyż wiem, ze koledzy nie należą do żadnego spisku i mają dobre paszporty. W tym momencie, wchodzi polski celnik i mówi: "Zdzichu, aleś się nawalił, ten wagon to ja sprawdzam. Ty masz ten obok. Te pieczątki to ja im wbiłem."Zakłopotany Zdzichu zdejmuje czapkę, drapiąc się w głowę, a ja widzę, że na czapce, nie ma czeskiego lwa, tylko jest polski orzeł. Zdzichu był tak narąbany, że miałem wrażenie, że mówi po czesku. YAFUD«Poprzednia wpadkaNastępna wpadka »
Obserwujesz komentarze do tego wpisu.
Nie chcesz, aby coś ci umknęło?
Dostaniesz wtedy powiadomienie jeśli pojawi się nowy komentarz do tego wpisu.
Obserwujesz komentarze do tego wpisu.
Nie chcesz, aby coś ci umknęło?
Dostaniesz wtedy powiadomienie jeśli pojawi się nowy komentarz do tego wpisu.