Wstałem o 9 z zamiarem pojechania na uczelnię i złożenia indeksu. Do dzisiaj mam przedłużoną sesję. Musiałem jeszcze załatwić zaświadczenie o odbyciu praktyk w firmie, która znajduje się niedaleko uczelni. Wsiadam do auta, odpalam, ujechałem parę metrów, coś dziwnie się jedzie. Wysiadam, patrzę - dwa flaki. Nie pierwszy taki przypadek na moim osiedlu. Cóż, wsiadłem w autobus, po godzinie byłem pod firmą. Wchodzę - kolejka przez cały korytarz. W końcu uzyskałem zaświadczenie, była godzina 11. Idę na uczelnię. Przechodzę przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, bo najbliższe przejście było ponad kilometr dalej (ach ta wspaniała infrastruktura w Katowicach), nagle słyszę za sobą klakson. Odwracam się - policja. Powiedziałem im dość grzecznie co myślę o tym, że na jednej z głównych ulic miasta, długiej na kilka kilometrów ulicy jest jedno przejście dla pieszych oraz opowiedziałem im jak niemiło zacząłem dzień, panowie okazali się wyrozumiali i darowali mi mandat. Doszedłem do budynku uczelni. Zachodzę pod pokój, w którym powinna być pani doktor odpowiedzialna za wpisy z praktyk. Pukam, ciągnę za klamkę - zamknięte. Idę na portiernię, tam mi mówią że pani doktor jest w innym budynku - na drugim końcu miasta! Idę. Doszedłem, godzina 12. Tam mi mówią że pani doktor miała zajęcia do 11:45. Wydedukowałem, że skoro skończyła zajęcia to pewnie wróciła do głównego budynku uczelni. No więc wracam. Żeby było szybciej, przechodzę przez hałdę. Na zboczu poślizgnąłem się i zjechałem na dupie kilka metrów po błocie. Na nieszczęście miałem jasne spodnie. Brudny, spocony od szybkiego marszu i okropnie wkurzony dotarłem w końcu do głównego budynku. Pani doktor nie ma. Pytam na portierni o której i czy w ogóle będzie - nie wiedzą. W dziekanacie - nie wiedzą. Myślę - sprawdzę na necie. Włączam jeden z szybkich inaczej uczelnianych komputerów - nie ma neta. Drugi, trzeci, piąty, dziesiąty - to samo. Olałem to, wracam do domu i myślę czy mnie wywalą ze studiów na trzecim roku. Idę na przystanek autobusowy przez wspomnianą wcześniej ulicę, oczywiście nie po pasach, bo pasy daleko. Po drugiej stronie ulicy już na mnie czekali - straż miejska. Ci już nie byli tak wyrozumiali jak policjanci i dostałem mandat w wysokości 100zł. Uszedłem parę metrów za róg budynku, nie wytrzymałem tego wszystkiego, musiałem sobie ulżyć, uniosłem ręce ku niebu i ryknąłem na całe gardło "KU**A MAĆ!"- w tym momencie zza rogu wyszli ci sami strażnicy i otrzymałem drugi mandat, tym razem za przeklinanie w miejscu publicznym - 200zł. Jak wracałem autobusem, przystanek przed moim wsiadły kanary. Tylko tego brakowało... Miałem bilet, a ci się doczepili że legitymacja nie podbita. Zaczęli mnie spisywać przez co mogłem wysiąść dopiero dwa przystanki za swoim, na jakimś pierońskim zadupiu. Czy można mieć więcej pecha jednego dnia? MEGA YAFUD«Poprzednia wpadkaNastępna wpadka »
0
1
Ruda | 87.105.160.* | 19 Października, 2011 12:03
1. Jeśli jesteś w odległości 100m lub więcej od pasów, nie możesz dostać mandatu. 2. Albo nie podbiłeś legitymacji w marcu, albo legitymację studencką widziałeś tylko na obrazku, bo jest ona ważna do końca października, wiec w jego połowie nadal jest ważna.
Ruda | 87.105.160.* | 19 Października, 2011 12:03
1. Jeśli jesteś w odległości 100m lub więcej od pasów, nie możesz dostać mandatu.
2. Albo nie podbiłeś legitymacji w marcu, albo legitymację studencką widziałeś tylko na obrazku, bo jest ona ważna do końca października, wiec w jego połowie nadal jest ważna.
Rabarbar | 91.123.210.* | 19 Października, 2011 13:39
True story... Bywają takie dni kiedy jest się studentem :(
zmarły | 78.133.211.* | 21 Października, 2011 11:16
Umarłem z nudów kiedy to czytałem